chać, ale nie mogę! — Byli tacy, co mówili: kochałem, ale już nie kocham!
Byli tacy, których kochały dobroczynne niebianki, a oni biegli w otchłań za jakiemś widmem piekielnem — i tak własne szczęście i cudze życie deptali.
A szło ku sobie dwoje młodych i lecieli jak na skrzydłach: Nareszcie! zawołali — a kiedy w oczy sobie zajrzeli — przestrach był na ich twarzy. Więc to ty! Więc ciebie kochałem! — O, jaki niepodobny jesteś do tego, o którym marzyłam! Mój sen był kłamstwem.
Była jedna, co odepchnęła człowieka, który ją kochał najwięcej: więc on kulą przeciął dni swego życia, a ona była z tego dumna i mówiła: Patrzcie, ten dla mnie się zabił!
A inna poszła na grób odrzuconego — i włosy rwała z rozpaczy — i płakała, wołając: kocham ciebie, wstań! — i chciała stać się różą, aby on był słowikiem, jak to się śpiewa w baśni ludowej — ale umarli nie wstają — i odeszła z sercem pękniętem.
A najstraszniejszy był los tych, co mieli serca pęknięte i umarłe, bo najwięcej boli serce, kiedy umrze i pęknie — i tych, co płakali po dniach minionych bezpowrotnie.
I błądzili ci ludzie jako mary i cienie po gęstwinach ogrodu Kłamstwa, Boleści i Rozczarowań — a na gałęziach niejeden wisiał trup samobójcy.
Ale nie wszyscy byli tacy nieszczęśliwi. Spotykało się rzadkich wybrańców, którzy mieli uśmiech na ustach, światło w oczach i melodyę w sercu. Byli prości i prawdziwi.
Szedł młodzieniec z dziewicą — i za ręce trzymali się jak dzieci — a on rozpromieniony mówił: — Dobrze mi jest przy tobie. Zdajesz mi się jak Lilla Weneda. Czy chcesz być siostrą moją? — A ona, rękę mu podając, jak siostra w oczy mu spojrzała, a w spojrzeniu
Strona:Poezye cz. 1 (Antoni Lange).djvu/224
Ta strona została uwierzytelniona.