Strona:Poezye cz. 1 (Antoni Lange).djvu/225

Ta strona została uwierzytelniona.

tem było niebo i wiosna, i światło, i życie — i bez słów powiedziała mu wszystko. Więc on pytał: Wierzysz mi? Ufasz? Jesteś zadowolona?
— Wierzę ci — odparła. Dobrą uczynisz ze mnie kobietę. Zadowolona jestem. A ty mi wierzysz?
— Wierzę. Przyniesiesz mi szczęście! Kocham ciebie!
I pierwszy raz powiedziane było słowo kocham prawdziwie. Wtedy on ukląkł przed nią — ona całowała go w czoło, a on jej nogi całował. I byli szczęśliwi, a ona wspominała jakiś zachód słońca nad brzegami rzeki, i zadumane olchy nad jej brzegiem, i oczerety zielone, i łódkę rybaczą na błękitnej wodzie... i mówiła: — Ach, jakże byłam wtedy szczęśliwa!...
I pożegnali się do jutra, a on uniósł w swej duszy wszystką woń bzu i fijołków i lewkonii, jaka szła od jej duszy...
I ci szczęśliwi nie słuchali poety, bo oni śpiewali rzeczy największe i najświętsze.
Więc odszedł stąd poeta na Dolinę Oszołomień. Był to jar wielki i głęboki, pełny wodotrysków i źródeł czarodziejskich, a każde źródło dawało zapomnienie trosk i rozpaczy. I wszyscy ci, którzy już żadnej nie mieli ucieczki przed smutkiem — tu się chronili i u tych źródeł czerpali oszołomienie. A wodotrysk każdy bił strumieniem innej barwy, iż się zdało płynna tęcza uderza do góry. Był wodotrysk opalowy bijący absyntem, był inny srebrny — bijący spirytusem, złoty był wodotrysk szampana, bursztynowy — piwa, purpurowy — wina, zielony — mięty, żółty, który bił miodem i czarny, który bił kawą. Tłumy ludzi tu były i raczyły się wszelką trucizną tych źródeł; i śpiewali pieśni — i weselili się, zapominając trosk i rojąc niewidzialne wyspy Monte-Christo. A Venus żebraczka rozesłała tu swoje kapłanki, które tańcem i pieśnią i pocałunkiem rozpędzały smutki nieszczęśliwych. A inni szukali marzeń