z mórz Archipelagu, na cały świat rozlewając pocałunki i pieśni — i nieśmiertelne piękno marmurów z Parosu.
Czatownik VI. Widziałem Godzinę! A była jako błędny ognik o blasku migotliwym — i jako mgławica mistyczna — srebrna i błękitna. Płynęła drogą mleczną w zawoju Izydy — i napół go rozchylała, jakby duchowi ludzkiemu otwierała sfery pozaziemskie...
Czatownik VII. Widziałem Godzinę! Była jako sielskie południe, pełne spoczynku i uśmiechów... W liliowy wieniec ozdobiła skronie — i szła niby Lilla Weneda, uśmiechnięta i serdeczna — a w ręku niosła dzban miodu — a brzęki pszczół i dźwięki gęśli szły za nią, a jaskółki i gołębie leciały za nią, jako zwiastuny wiosny i wesela.
A kiedy zamilkły w powietrzu głosy czatowników, słychać było jeszcze długo echo tych wołań i echo dzwonów — i wszystkie dusze ludzkie były poruszone i wszystkie serca uderzyły mocniej — i nastała na całej ziemi wrzawa ogromna, wrzawa jakiej od początku świata nigdy jeszcze słychać nie było.
Dusza powszechna — dusza planety stała się jako jeden wielki ocean wzburzony — a po jej falach, niby przypływ i odpływ — szły kolejno okrzyki siedmiu czatowników. A gwar ten jednych obalał, a drugich podnosił, ale więcej obalał — i stało się wielkie zamięszanie na świecie. Bo jedni uwierzyli w to, co mówił pierwszy czatownik; a inni w to, co mówił trzeci; a inni w to, co mówił siódmy.
I jedni wołali: Jutrzenka! a drudzy: Mrok! a inni: Słońce! a inni: Pożar! a inni: Tęcza! a inni: Mgławica! a inni: Południe!...
A najwięcej było takich, w których jako fala za falą odzywały się po kolei echa głosu wszystkich czatowników. Słońce i tęcza, pożar i mgławica, mrok i południe i jutrzenka — po kolei w ich serca uderzały —
Strona:Poezye cz. 1 (Antoni Lange).djvu/238
Ta strona została uwierzytelniona.