Lecz oto z Indyi, gdzie palmowa trzcina,
Rozkwita w słodkiem śpiewaniu kolibrów:
Biegniesz anielskiej pieśni Lamartine'a
Słuchać — i znowu prowanckich felibrów.
A potem w ciemną duszę Baudelaire'a
(Któremu różne dziś tu syczą płazy)
Patrzysz jak w otchłań: i ból cię rozdziera
I szał unosi marzeń i ekstazy.
Lecz chociaż duszą spragnioną obszarów
Lubisz ulatać w egzotyczne światy,
Kędy w wybuchu południowych żarów
Tęczowej myśli rozkwitają kwiaty;
Choć łono twoje, pragnąc żywej wody —
Nie trafi pewnie na studnię pomocną
Tu — śród lodowej północnej przyrody,
Ale ty kochasz naturę północną.
Kiedy skowronek leci ponad łany,
Choć pozostaje śród nieba swej wioski:
Może tam z wyżyn jaki kraj nieznany,
Widzi, malowny w las pomarańcz włoski.
Tak ty, choć roisz tęczowe krainy,
Zostajesz wiecznie zbratany z swem siołem:
I pieśń twa pieśnią jest owej ptaszyny,
A szara północ jest twoim kościołem.