SOSNA.
U stóp ja twoich leżę, sosno niebotyczna,
I patrzę na wyniosłe twe zielone szczyty —
I płuca mi rozszerza twoja woń żywiczna,
A myśl — jak rozbujany ptak — leci w błękity.
O, jakież mi pielgrzymki twoja zieleń szepce!
Bo tyś drzewem wędrowców. Białe twoje deski
Były mi pierwszą łódką żeglowań; w kolebce
Unosiłaś mą duszę w marzeń świat niebieski.
I dziś, gdy oczy zamknę na świata orkany —
Na łożu z twoich desek, na białem twem łonie,
Płynę do złotych rojeń ziemi obiecanej,
Tyś mi nawą, falami — twe żywiczne wonie.
A oto przyjdą ludzie, co ostrzem siekiery
Wyciosają twój smukły pień — na maszt wysoki,
Niby wieżę patrzącą w krańce świata cztery
I pchną cię na okręcie — na morskie potoki.
I uniesiesz mię, sosno, na zamorskie światy,
Na tajemnicze wyspy, tęczą malowane,