Gdy — mówią — duch się sam w sobie zasklepi,
W sobie się samym tylko doskonali —
Lecz myśl i serce płynie z siebie dalej
I chce być słońcem, co świeci i grzeje
I w kropli każdej lśni — i każdej fali
I tęczą płonie — i złoci nadzieję,
Co i na łożu śmierci jeszcze kwiaty sieje.
Naprzód te dusze, rozdarte na dwoje,
Same nianawiść[1] poczuły do siebie —
I chciały własną krwią swe niepokoje
Stłumić — i bolu mocą stanąć w niebie.
Niejeden chciał być na własnym pogrzebie,
Trucizny w łono lejąc tajemnicze,
Ocet pił w mleku i popiół gryzł w chlebie
I w ciało wpijał krwią płynące bicze
I ogniem swoich cierpień święte palił Znicze.
Lecz w końcu litość serca im przytłacza
I przebaczenia trawili się głodem,
(Bo duch najtrudniej sam sobie przebacza,
Samopogardą karmiąc się, jak miodem!)
I była strasnym walka ta rapsodem,
Gdy grzesznik, w trwożnej klęczący pokucie
I sędzia, zbrojny surowości lodem,
Mózg mają jeden, i jedno uczucie
Na kawały rozdarte, w dręczącym wyrzucie.
Ale im mocniej bili własne piersi,
Im okrutniejsze czynili wyznania:
Tem coraz czystsi byli, coraz szczersi,
Coraz nowego bliżsi zwiastowania,
- ↑ błąd w druku — nienawiść