Strona:Poezye cz. 2 (Antoni Lange).djvu/200

Ta strona została uwierzytelniona.

Bujne, zielone lasy, pełne życia soków —
Szumiały — u przejrzystych, srebrnych fal potoków,
A śród palm kokosowych, wina i daktyli,
Chór ptaków złotobarwnych pieśń rozkoszy kwili!
A na szerokich łanach leciuchnemi stopy
W pocałunkach się gonią młode antylopy,
Albo krokiem poważnym mkną rogate byki,
Szerząc w cichem powietrzu swe weselne ryki.
Jak ptaków i promieni rzęsista ulewa,
Życie tryska i huczy, szumi, dzwoni, śpiewa —
I tylko żadnej duszy boskiej ni człowieczej
Nie było, by te wszystkie podziwiała rzeczy.
— O, jakie purpurowe, przepyszne granaty!
Unieśmy je pramatce w lazurowe światy —
I z tych palm rozkwitnionych zerwijmy owoce,
A w niebie im nadamy czarodziejskie moce.

I narwali granatów — kokosów i chleba,
I siedli — bo, choć syny nieśmiertelne nieba,
Znużyli się daleką w nieskończoność drogą —
I pokusom nieznanym oprzeć się nie mogą,
I nie z głodu, lecz nowej ciekawi zagadki,
Zapomnieli bogowie rad swojej pramatki.
Kosztowali — i w ziemskie pochwyceni sidła,
Naraz stracili białe swe gołębie skrzydła —
I zapomnieli światów macierzystych drogi
I zgasła nieśmiertelność ich. I młode bogi
Drżały, czując przemianę, aż naraz nad niemi
Zabrzmiał głos: »Przecz jedliście owoców tej ziemi!
Ziemia owocem swoim przesiąkła wam ducha:
Przeklęty, który matki nakazów nie słucha,
Na wieki zlani z ziemią, na niej zostaniecie;