Ród człowieczy dwunożny a razem powiewny,
Jak ptaki lub motyle zrodził się skrzydlaty —
I latał, kędy wicher go unosił gniewny,
Płynąc ze skał na skały — i z kwiatów na kwiaty.
A wiatry wyły wiecznie koleją bezładną
Z północy i południa — wschodu i zachodu;
I jak piórkiem rzucały skał masą bezwładną.
I świat dyszał męczarnią spokojności głodu.
Ziarna płynęły z krańca świata w drugi kraniec,
A niebu królowały dzieci wiatru — ptaki —
Drwiąc z człowieka, co ni to powietrza mieszkaniec
Ni to ziemi — ubóstwiał wichrowe skrzydlaki.
Ale ów naród, wiatru wiań nienasycony
Ku ojcu swemu leciał: dmij — nieś nas ku górze:
I zwarły się samuny — zwarły akwilony
W jeden orkan, płynący na olbrzymiej chmurze.
I tak niesione wichrem wyspy, bory, skały,
Jako drobiny pyłu — leciały w rozwianem
Powietrzu — i na ludzkie motyle padały:
I trzeci wiek się wielkim skończył huraganem!
Nie koniec tu prób Boga, który w ziemskiej glinie
Twórczą myśl swoją rzeźbił: purpurowe słońce
Zapalił na lazurów przeźroczych wyżynie —
A Ziemia — jako bóstwo była panujące.
Głazy — rzucane wichrem w minionym okresie —
Natchnął bóg swoim duchem i stworzył kamiennych,
Strona:Poezye cz. 2 (Antoni Lange).djvu/204
Ta strona została uwierzytelniona.