Strona:Poezye cz. 2 (Antoni Lange).djvu/265

Ta strona została uwierzytelniona.

Pisany na papierze niebieskawo-szarym
Atramentem poblakłym, pewnie bardzo starym,
Skąd wilgoć wszystkie czarne barwy wysączyła
I gdzie niejedna mucha żywot zatraciła.
(Buchalterya nim zwykle pisze się domowa)
Lecz list poczciwy. Zawsze w nim te same słowa,
I, jak zawsze jednaki, ożywczy wschód słońca,
Ta sama zawsze matki dusza kochająca.
A że Wiktor, rzucony w duszny wir stołeczny,
Dawno nie słyszał mowy tak ciepło serdecznej,
Że serce mu wichrzyły burze pełne gromu,
Że dawno już nie pisał do matki, do domu —
Szybko biegnie do izby i zapala świécę
I rzuca się w czytanie, jak w świeżą krynicę.
Złamał pieczątkę listu.

»Nie uwierzysz może,
Jak jestem niespokojna, drogi mój Wiktorze,
Co się tam z tobą dzieje w oddalonem mieście,
Nic nie piszesz. O, dzieci, jakież wy jesteście
Niedobre i niewdzięczne! Toć cztery tygodnie
Ani słowa od ciebie! Doprawdy, niegodnie
Postępujesz. W mem sercu nieustanna trwoga,
Co robisz i czy żyjesz. Modlę się do Boga,
Ażebyś był szczęśliwy. Może jesteś chory?...
Napisz mi — a zawołaj najlepsze doktory.
Lecz się. Najpierwszą rzeczą na świecie jest zdrowie.
Wolałabym cię jednak mieć tu — w Kirkorowie.
Ale to nasz los: płakać powinna niewiasta.
Dla twego dobra nie chcę sprowadzać cię z miasta,
Ale pamiętaj o nas. Czyś znalazł w kuferku
Chleb i sól, zawinięte w święconym papierku,