Chowa nań sroższy gniew. — Podwójna męka —
Stracone szczęście i cierpienie przyszłe —
Dręczy go; wokół toczy wzrok pochmurny,
Gdzie czytasz wyraz bolu i niemocy
Wraz z twardą pychą — twardszą nienawiścią...
Więc jak daleko duch sięga spojrzeniem —
Ogląda turmę: dzika to pustynia,
Ciemnica straszna, ze wszech stron okrągła,
Piec gorejący, olbrzymi. — Lecz z ogni
Tych nie masz światła. — Tylko mrok widzialny
Odkrywa nieco widowiska bólu,
Religii smutku, rozpaczliwych cieni,
Gdzie odpoczynek nigdy nie zamieszka
Ani przebywa ta, co żyje wszędzie —
Nadzieja! Tylko męczarnie bez końca
W milczeniu dręczą — i ognisty potop
Trwa podsycany niezagasłą siarką:
Taką więc turmę zgotował Wszechmocny
Tym rokoszanom. — Z woli swej ją rzucił
W ćmę ostateczną. — A głębia ta leży
Od niebieskiego światła i od Boga
W takiej oddali jak od środka ziemi
Liczyłbyś trzykroć po najwyższy biegun. —
Śród towarzyszów klęski — pogrążonych
W płomiennych wirach i skrach — potępieniec
Dostrzega naraz jęczącego z bólu,
Mocą i zbrodnią najbliższego sobie,
Tego, co później nosił w Palestynie
Imię Belzebub. — Do niego Arcy-wróg
Szatanem w niebie zwany — dumnem słowem
Mówi — i straszne przeszywa milczenie. —
— Toż ty? upadły tak i niepodobny
Strona:Poezye cz. 2 (Antoni Lange).djvu/272
Ta strona została uwierzytelniona.