Czy z mej namowy, czyli z dobréj woli,
Chciała Kasieńka na folwark do roli,
Albo na łąki kwitnące do siana,
I do dobytku przechodzić się zrana,
Żeby jéj czas zbiegł; i w ciepłe południe
Blisko siedziała gęstwiny i studnie,
I mówi: pójdźmy kwiatki rwać rozliczne,
I z wymion krowich pożytki brać mléczne.
Ja-m rzekł: nie chodźmy, bo ja z kwiatów szydzę,
Oprócz tych, które na twych wargach widzę;
I na mleko mię insze darmo prosisz,
Prócz tego, które na płci swojéj nosisz.
Jakoż gdy na pstrej murawie usiadła,
I kwiatków krwawych za uszy nakładła,
Zgasł przy rumianéj szkarłat jej jagodzie,
Polna zniknęła przy ludzkiéj urodzie;
Jak zaś odkrywszy ręce po ramiona,
Wyciskać w skopce poczęła wymiona,
Nie znać rąk było, przy mlecznym promyku,
Tylko się zdały, białe mleko w mleku;
I tak mam, Kasiu, gdy cię z sobą biorę,
I kwiatki z wieńcem, i z mlekiem oborę.
<
Patrz, Kasiu, jako gdy ciepła panują,
Jedwabną przędzę robaczkowie snują,
Jak żyją liściem, jak gęste osnowy
Puszczając, domek gotują grobowy.
To ja tak właśnie robię bez przestania,
I kręcę głową do mroku z zarania;
Liściem się karmię niepewny nadzieje,
Które twéj wietrzyk niełaski rozwieje,
Z myśli i z żądze nawinąwszy przędzę,
Różne z niej nici dowcipem swym pędzę.
I w tym dumaniu tak się bardzo topię,
Że trunę sobie kuję i grób kopię;
Potym jak i on co z pracą zbuduję,
Samże to zgryzę, sam że to popsuję.