I jako kiedy lecie zajmie się przędziwo
W piekarni lub w świetlicy, kiedy śpi co żywo.
Samo się w sobie dusi, niż się ściana sucha
Zajmie, potym płomieniem przez okna wybucha,
Próżno wtenczas gospodarz o ratunek woła;
Cała gromada zgasić pożaru nie zdoła;
Tak we mnie miłość długo potajemnie tlała,
Teraz na wierzch przez obie oczy, okna ciała,
Łzami się pokazuje; wewnętrzne zapały
Ten wilgotny dym pędzą i ten perz zetlały;
Próżno wołać ratunku, rozum nie pomoże,
Twoja to sama łaska, Kasiu, zalać może.
Słusznie mówimy, że panny boginie
Bo ginie każdy, kto się im nawinie;
Kto tedy wpadnie w ręce tychto bogiń
(Trudno inaczéj) albo gni albo giń.
W południe więzień zasnąłem ubogi,
Aż mi sen wdzięczny tę przysługę sprawił,
Żem swą dziewczynę całował bez trwogi
I w jéj gładkości myśli moje bawił;
I obłapiając depozyt tak drogi,
Wszystkie-m na stronę frasunki odprawił.
A zbytnia radość ledwie mi żywota
Nie wzięła, duszy otworzywszy wrota.
Taką uciechą będąc upojony,
Ulałem potem zapalone skronie
I ze sił wszystkich swoich obnażony
Padłem wpół-martwy na jej ślicznym łonie.
I widząc, że głos ustawał zemdlony,
Krzyknąłem, jak ów, co z przygody tonie,
Katuj mię, przebóg, stanie-ć za odpusty:
Gdy zahamujesz duszę w ustach usty.
Tu-m zamknął mowę, a ona bez mowy,
Widząc mię bez tchu i bez życia znaku,
Zemdlonej dźwiga i podnosi głowy
I usty swemi całuje bez braku
W usta i w oczy, i wdzięcznemi słowy
Dodaje słodkim pieszczotom przysmaku: