Pokaż méj paniéj[1] twe zbledniałe liście,
I swym zwiędnieniem spraw to oczywiście,
Że widząc, jako gładkość klejnot rzadki
Ginie — da owoc, a nie tylko kwiatki.
Zgasiłeś świecę, Kupido zuchwały,
W sercu Kasie, ach, strach to jest niemały;
Chceszli wetować, zaszedszy ją z boku
Możesz zapalić pochodnią z jéj wzroku,
A gdy cię stamtąd odpędzą strażnicy,
Wstyd i poczciwość, do mnie po próżnicy
Nie chodź, bo z serca wyniesiesz knot goły,
Już tam nie ogień, lecz szczere popioły.
Biały i polerowany jest marmur z Karary,
Białe mleko, przysłane w sitowiu z koszary,
Biały łabędź i białym okrywa się piórem,
Biała perła nie częstym zażywana sznurem,
Biały śnieg świeżo padły nogą niedeptany,
Biały kwiat liliowy na świeżo zerwany;
Ale bielsza mej panny płeć twarzy i szyje
Niż marmur, mleko, łabędź, perła, śnieg, lilije.
Oczy twe, nie są oczy, ale słońca jaśnie
Świecące, w których blasku każdy rozum gaśnie;
Usta twe, nie są usta, lecz koral rumiany,
Których farbą zmysł każdy zostaje związany;
Piersi twe nie są piersi, lecz z nieba surowy
Kształt, który wolą nasze zabiera w okowy;
Tak oczy, piersi, usta, rozum, zmysł i wolą,
Blaskiem, farbą i kształtem, ćmią, wiążą, niewolą.
Trudno zrozumieć, co się w ciebie wlewa,
Tak-eś odmienna i tak-eś pierzchliwa;
- ↑ rk Oss. ma pannie.