I gdy niesporéj czekając odsieczy
W trunek wam poszły obrzydliwe rzeczy.
Żeście i gnój swój pili i przez trupy,
Brnąłeś po wodę przez końskie tułupy.
I piłeś ścierwy, Tatary, kozaki,
Przez chustkę dzieląc od gęby robaki.
Żeś tedy wina, piwa, mleka, miody,
Wódki i wody, soki pił i smrody,
Pytam cię, bracie, jak biegłego w trunku,
W jakim jest dekokt u ciebie szacunku?
Bo się i z tym znasz i co boży rok ty
Trudnisz doktory i pijesz dekokty.
Powiedz, co salsa i jakiego smaku?
Gdzie téż święcono to drzewo z gwajaku?
I po czym poznać przedni korzeń chiny?
Czym szasafrasu pachną ostrużyny?
I skąd to miejsce prostej lukrecyej
Przy cynamonie i drzewach w Indyéj?
Żebym tak twoją upewniony próbą,
Mędrszy z przestrogi, już nie trwożył sobą
I nie zabłądził w tym indyjskim gaju,
Bo mi pić doktor kazał chinę w maju.
Cnota cię rządzi, nie pragniesz pieniędzy,
Złota dosyć masz; nie boisz się nędzy;
Czystości służysz, nie swojej chciwości,
W skrytości mieszkasz, nie przywabiasz gości.
Szyciem zarabiasz, nie wygrywasz w karty,
Piciem się brzydzisz, nie bawisz się z żarty,
Matki się boisz, nie chybiasz kościoła;
Gładki-to anioł, nie zła dziewka zgoła.
Szumnie ważysz mnie, nie srebro w kieszeni;
U mnie wprzód rozum, niż miłość się zmieni.
Nie dziwna to u mnie, pani,
Że cię każdy galant — wspomina;
Doglądasz bydła, przędziwa,
Przy tym wolisz szklankę pi — gwów usmażyć.