Muszę-ć to rzec niebodze
Że bardziej bawełnice,
Niż twoje stare lice,
Popuszczą żądzom wodze.
Głupiuchna-ście, gospodze.
Darmo w polu i drodze
Tej skóry słońcu bronisz,
I kiedy się zasłonisz.
Czynisz krzywdę srodze.
Głupiuchna-ście, gospodze.
Znać, mówią, lwa po nodze,
I ja z tego, co widzę,
Z tego, co kryjesz, szydzę.
Ufaj mojéj przestrodze.
Głupiuchna-ście, gospodze.
Nie bądź o mnie w trwodze,
Bo twoje wargi szare
I twoje kości stare,
O, głupiuchna gospodze,
Niech pies liże a głodze.
Gdy dziecię wchodzi pod kościelne dachy,
Z których wisiały lodowate blachy,
Urwany sopel od wysokiéj rynny
Przeciął i szyję i gardziel dziecinny.
A po tym mordzie i okrutnym szczęściu
W ciepłéj krwi stajał w zanadrzu dziecięciu.
Gdzież się tu człowiek ustrzeże przygody,
Kiedy lód strzela i ścinają lody?
Paweł się kocha w Zośce, a, niech mi odpuści,
Niémasz w czym: nos ma krzywy, zęby jak czeluści,
Łeb goły, dłuższa łokciem jedna drugiej nogi,
Pazury jak do lutnie, na grzbiecie garb srogi;
Jeszcze oko niedawno straciła w chorobie.
Ona na jedno oko ślepa, on na obie.