Któżby cię chwalił, tak nieugłaskany
Zmysł widząc i tak porywcze odmiany?
Jaka-to w tobie przemieszkiwa siéwka,
Że trudno zgadnąć, czyś jędza, czyś dziéwka?
Od stu lat baba, któraby samego
Czystym sprawiła syna utratnego,
Kocha się we mnie i temu nie przeczy,
Co każdą miłość najskuteczniej leczy;
A dziéwka, godna za jednę noc świata,
Udolna rozgrzać lody Ksenokrata,
Gardzi mną tak, że gdy się kuszę o nię,
Tym bardziej stroni, im ja bardziéj gonię.
Cóż tu rzec? Stąd mam śnieżyste Bałkany,
Stąd Etnę, stąd mróz, stąd węgiel rozgrzany.
Nie równam jednak zimy z kanikułą
I salamandrą chcę być — nie śniegułą.
Glinka, że nigdy w domu nie jada, tak głosi.
I prawda, nic nie jada, gdy go kto nie prosi.
Królewski orzeł, niosąc zdobycz w sponie,
Z któréj obnażył świeżo gniazdo wronie,
Gdy się z nią bierze dla dzieci, pod chmury,
Z ognistej w barki postrzelony rury,
Już lecąc na dół, skarżył Jowiszowi:
Że piorun nie miał śmiercią być orłowi,
Który go bogom z Lemnu od kowadła
Nosił, gdy zgraja Olbrzymów napadła;
Na co rzekł Jowisz, darmo obwiniony:
„Ach I mają ludzie już swoje piorony!“