Hojnym cię nazwał? Owszem cię zmindakiem
I chytrym nazwę, Jakóbie, żebrakiem.
Bo na to dajesz i sypiesz dostatkiem,
Żeby-ć się dary wróciły z przydatkiem.
Tak więc na wędę między wodne męty
Rybkom i ptastwu nie skąpią ponęty.
Chcesz-li ty hojnéj kunszt wyprawić ręki?
Mnie daruj — pewnie darujesz na wieki.
Poświęcam, stara Lais, zwierciadło Wenerze;
Niech nieśmiertelna gładkość w rękę to szkło bierze.
Mnie nic po nim; owszem mi większą czyni trwogę.
Jaka-m jest, widzieć nie chcę, jak byłam — nie mogę.
Dobrze się wiedzie,
Mój miły sąsiedzie:
Masz do uciechy
Tłuste dobytki
I polne użytki,
Cnotliwą żonę,
Dziatek nie wspomionę.
Masz przyjaciele,
A wżdy rzekę-ć śmiele,
Choć w dobre chwile,
Nie znasz krotofile.
I zawsześ smętny,
Chociaż ci Bóg chętny.
Strzeżcież się, strzeżcie,
Żeby tego szczęście
Snadź nie postrzegło,
Boby cię odbiegło.
Kto się w nim biedzi,
Tego nie nawiedzi,
Kto się w nim smuci,
Od tego nawróci.
Grozisz się wszystko, że chcesz pojąć żonę;
Jak się opijesz, stłuczesz się i onę.
Raczéj, mój bracie, niech cię pojmie żona
I wyprowadzi z karczmy pod ramiona.
Żałobną moje dziéwczę przybrało postawę,
Straciwszy swe uciechy wszystkie i zabawę.
Nie szpaka, nie wiewiórkę, co ma ogon długi,
Nie pieska z rękawika, nie mowne papugi,