Bo co zakrywa pierzynka,
To dla samego Morsztynka[1].
Rozkłada Tyrsys zdradne ptakom poły
I lipkie lepi rogale z jemioły;
A wtym Polichna jak piersi odkryła,
Duszę mu za kształt, jak pod sieć zwabiła.
Nie bój się, ptaku, już lepu na skrzydła;
Wpadł w lep sam Tyrsys i w niezbyte sidła.
Te śnieżne strzały, te pociski z wody
Żadnéj mi, Jago, nie uczynią szkody;
Boś ty jest słońcem, a zaś serce moje
Jest ogniem, a to śnieg topi oboje;
I stąd się kula, niż uderzy, psuje:
Słońce ją ciska, a ogień przyjmuje.
Czyli umyślnie, czyli téż omyłką,
Cisnęła na mnie Jaga śniegu bryłką;
Trafiła w piersi; nie boli-ć, lecz spodnie
Płuca poczuły z tej bryły pochodnie.
Ach! ogień z śniegu? Ktoby rzekł, że w ledzie
I przez mróz ogień do serca zajedzie.
Toć już ten ogień próżno zalać wodą,
Który w śnieg zmarzłe wody z sobą wiodą.
Ogień to musi, jak przeciwną rzeczą
Gasić, a ty miéj, Jago, o tém pieczą.
Weź takież ognie, a mnie się dogodzi,
Bo mnie nic, tylko twoje zimno szkodzi.
Czemu, o Nimfy! chociaż[2] boskiego rodzaju,
Zawsze przede mną z tego uciekacie gaju?