A tam nie umrę, bo patrząc ku tobie,
Już obumarła nadzieja mi wstaje
I serce rośnie rozgrzane piersiami.
Nie dziw, że zmarli podnoszą się w grobie,
Widząc, jak kiedyś ten, co żywot daje,
Krzyż miedzy dwiema wystawił łotrami.
(Sonet).
Lekko, motylu! Ogień-to szkodliwy.
Strzeż się téj świece i tej jasnéj twarzy,
W któréj się skrycie śmierć ozdobna[1] zarży,
I nie bądź swego męczeństwa tak chciwy.
Sam się w grób kwapisz i w pogrzeb zdradliwy,
Sam leziesz w trunnę i tak ci się marzy,
Że cię to zbawi, co cię na śmierć sparzy.
— Ach! jużeś poległ, gachu nieszczęśliwy!
Aleś w tym szczęśliw, że z pocałowaniem
I dokazawszy zawziętej rozpusty,
Z twoją kochaną rozstałeś się świecą.
O! gdybyż wolno równym powołaniem
Dla téj, któréj się ognie we mnie niecą,
Umrzéć, złożywszy usta moje z usty!
(Sonet).
Noc, człowiekowi na pokój stworzona,
Już swoje wronę pędzi na świat klucze,
Ale to pomoc darmo pożyczona,
Gdzie umysł smętny i serce żebracze.
- ↑ Wyd. pozn. ozdoba jéj.