Z tym, coby o chleb ledwie prosić umiał.
Atoli ma ten, co mu nie wprzód w gębę,
Po nad drugiego, że jak nie żył niemy,
Tak téż pamiątkę niegłuchą zostawi;
A jeśli jeszcze to, co gładką mową
Wyrazić umiał, posiał na papierze,
Niech się na żniwo nie boi zarazy;
Uczona sława nie boi się skazy.
Jak trawa, która za poranną rosą
Pyszni się kwieciem i pogardza kosą;
Aż gdy ją kosarz podetnie żelazem,
Więdnieje, blednie, usycha zarazem;
Nawet ją w kopy zgrabią i w bróg zniosą;
Tak właśnie człowiek, w wszystkiéj swéj ozdobie.
Dobrze ktoś wyrzekł: człek boże igrzysko,
Co dopiero stał na swych nogach rżysko,
Co rano mężnie pochutnywał sobie,
Słońce nie zaszło, a on leży w grobie.
Ale jak zboże, które kmieć posieje,
Które wprzód pożnie, zwiezie, zmłóci, zwieje;
Chociaż przez zimę obumrze w zagonie,
Na wiosnę w nowym pokaże się plonie,
I nie zawiedzie oraczów nadzieje;
Tak ciała nasze, choć na czas uśpione
I zakopane, na głos archanioła
Podniosą piaskiem przytłoczone czoła,
I pójdą, będąc z duszą swą złączone,
Na nowy żywot w miejsca naznaczone.
Skały łupane, ciosowe marmury,
Kolosy rosłe, nieznośne ciężary,
Posągi z miedzi w wielkość niewidane,
Słupy, potomstwo gienueńskiéj góry,
Wypusty kształtne, wydatne filary,
Podstawki, czapki, misternie rzezane,
Polery jasno szklane,