Ale najprzedniéj przez moc Twojéj ręki
Zachowaj wiecznie pałającéj męki
I daj się przez dar prawdziwéj pokuty
Schronić gorączki piekielnéj i huty.
Ty rad odpuszczasz, a mnie tego trzeba;
Ty nas chcesz zbawić, i ja chcę do nieba.
Bądź tedy łaskaw, a tak w jednéj dobie
Wygodzisz i mnie naprzód, lecz i sobie[1].
(Sonet).
Goreję, Panie; coraz większy wstaje
Ogień palący wnętrzności w perz suchy;
To Twoje dzieło bez żadnéj otuchy
Kona i z swym się gościem już rozstaje.
Już ośm miesięcy, jako nie ustaje
Płomień czyli mróz, na lekarstwa głuchy;
Jako wosk miękki, jako garnek kruchy,
Tak się ta kruszy lepianka i taje.
To samo, które-ć posyłam westchnienie,
Rad-nierad w sobie powściągam i duszę,
Czując z nich zbytnie w uściech upalenie.
Ach! jeśli już w tym skwarze skończyć muszę
I śmiercią samą przygasić płomienie,
Ty od wiecznego wybaw ognia duszę.
- ↑ Niektóre poprawki w wierszu powyższym zrobiono tu według notatek Świderskiego, który porównywał dwa rękopisma poezyj Morsztyna.