Króle i chłopy, poddanych i pacy,
Mężczyzny i pleć białą mam pod sobą,
I zaraz świętsze uczynię kapłany,
Kiedy ich swoją przykryję ozdobą.
Ręce ucięte, brzuch mam rozerznięty,
I głowy nie mam, ni kolan, ni pięty.
Topią mnie, biją kijem, ciągną, kręcą,
Pieką, obieszą nawet na powrozie;
Jednak mnie taką sprawą nie odnęcą,
Bom tym piękniejsza, im-em bardziéj w grozie.
Ma mię i żebrak i ty mnie, łaskawy
Masz czytelniku, jeśliś nie plugawy.
Szczera-m jest woda, ale bez pochyby
Nie ciekę ani chowam w sobie ryby;
Z zimna się rodzę, a przecie i ciebie
Grzeję i zimie zagrzewam w potrzebie.
Najlepszy-m w drodze, a kiedy cię w domu
Nawiedzę, grzmotów nie bój się i gromu.
Każdy mnie szuka, chociam dobrze skryty;
Brzuch tylko mam i gardziel niesyty;
Nic nie połykam, tylko co wprzód gęby
Ludzkiéj się tchnęło i przeszło przez zęby.
Nie służę zwierzu i ptastwu, co leci,
Tylko co ludziom i to oprócz dzieci,
Którzy mię brzydkim napełnią wzdychaniem,
Gardło i usta szpetnym całowaniem.
Jako u dworu, gdzie się każdy nęci,
Tyle mam imtów i tyle pieczęci;
Każdy potrzebny beze mnie się wścieka,
A po wygodzie przede mną ucieka.
Pierwéj muszę do grobu wstąpić, niż ożyję;
I nie mogę dobrze żyć, jeśli wprzód nie zgniję.
Matka mnie bez pomocy méj, nad przyrodzenie,
Nie urodzi i moje cudowne rodzenie,