Ani ich zwać tak słuszna, bo nie są bogowie
Ci, co się nad sercy pastwią tak surowie.
Ani są nieba, co torem swym zwyczajnym chodzą,
Ani też słońca, gdyż te wschodzą i zachodzą.
Nie gwiazdy, bo te tylko w ciemnościach panują,
I nie pochodnie, co lada wiatrowi hołdują. —
Cóż tedy? wszystko naraz w jednym oka słowie:
Pochodnie, gwiazdy, słońca, nieba i bogowie.
Trzewikiem stopkę, pończoszką kolana
Okryła moja panna ukochana,
Ostatek miękkim jedwabiem odziała,
Że nic nie widać pieszczonego ciała.
Ja nie na szubkę, nie na rękawiczkę,
Ale na samę narzekam spódniczkę;
By jéj nie było, jeszczeby mi troszkę
Markotno było snadź i na ciasnoszkę.
Udatna nóżko! członku znamienity
Nadobnéj panny, oczom moim skryty,
Siła zaprawdę, siła ludziom krzywa
Szata, która cię zazdrościwie skrywa;
Lecz wstyd, co cnocie powinien hołdować,
Każe cię zgoła pod letniczkiem chować.
Niezbądny wstydzie! oszuście przeklęty
Prostych dzieweczek! czemuś zwyczaj święty
W ludziach pomieszał? Nie było sromoty,
Póki nie znały twój przysady — cnoty.
Córy spartańskie nóżkę odkrywały,
A przecież cnotę cale swą chowały!
O! jakbym ja tego bardzo życzył sobie,
Abym natenczas mógł być też przy tobie,
Kiedy zwłóczając zazdrościwe szaty,
Klejnot aż nadto odkrywasz bogaty!
Raz mi w tym tylko szczęście posłużyło
I szat kwoli mię troszkę uchyliło:
Biała pończoszka i tego zajrzała,
Bo nóżkę tylko jak w mgle ukazała.