Wzmaga się sława o tym bóstwie Psychy
(Bo ją tak zwano) i codzień wzrost bierze,
I choć ona téj nie jest chciwa pychy,
Do niéj się wszystkie rzuciły pacierze.
Już Pafos pusty i Amatont cichy;
Nie znać Wenery w Gnidzie, ni w Cyterze.
Żaden tam więcéj, ani pątnik stary,
Ni biegły pielgrzym nie niesie ofiary.
Niémasz do dawnych ołtarzów nacisku,
Ani darami świecą się kościoły.
Miasto pachniących dymów na ognisku,
Rozdęte leżą i zimne popioły.
Na uwieńczonym przedtym obrazisku
Tylko już łubek z pajęczyną goły.
Wszyscy się służby Wenery wyrzekli,
A chwalić Psyche bieżą jako wściekli.
Tak każdy mniema, który tylko zoczy
Jéj kształt cudowny od stopy do głowy
I blask, który twarz rozsyła i oczy,
Że niebo ludziom zesłało cud nowy,
Że to nie Wenus, ta która z warkoczy
Skropiła morską rosą brzeg Cyprowy.
Lecz że ta Wenus z nieba się odżywa,
Gładka i czysta, piękna i cnotliwa.
Tymczasem dawna bogini miłości
Widząc, że dziewczę wznosi się śmiertelne
I że kto inszy w jéj świątyniach gości
I gładkości się pysznią skazitelne,
Gryzie się w sobie i rzuca w żałości
Nieme łajania, groźby niezrzetelne,
I grożąc ręką, potrząsając głową,
Z taką z zgrzytaniem porywa się mową: