Zbliża się do niéj i kadzi z ziemice
Arabskiéj, albo między Sabejczyki
Zebranym piżmem. A potym spódnice
W żagiel, i świetne poddyma letniki.
(O jakie w ten czas widział tajemnice!)
Potym mocniejszy, atoli nie dziki,
Różne wkoło niéj sprawując zatoki,
Na powietrze ją podnosi z opoki.
Nie w smak jéj wietrzny powóz, i z przestrachu,
Niezwykła przedtym takiemu woźnicy,
Mętu się boi o zdrowie, nie szachu.
Aleć ją lekko składa przy krynicy,
Gdzie łąka w kwiatków pyszni się zapachu,
I rozkoszują w kosztownéj żywicy
Mirty i laury; że gdzie stawi nogę,
Wonność ma za dach, zapach za podłogę.
I tu jéj tęskno, tak saméj: atoli
Bada, że zioła zamieniła z skałą,
Przywyka pięknéj pustyni powoli,
Choć się nadzieją wspiera jeszcze małą:
Wtym ją sen bierze, że jéj nie pozwoli
Postąpić daléj, i tak ociężałą,
Przy szumie, który dają rzeczki lskniące,
Jako w kolebce, usypia na łące.
Zdały się oczy, dwie słońca w zaćmienie,
Albo, kiedy się w obłoki obloką;
Zdały się brać swym strzałom odpocznienie,
Żeby zaś mocniéj serca zlać posoką;
Lecz i tak miecą pociski pod cienie;
I ogień słabo kryją pod powłoką:
Oczy, w namiotek powiek skryte, mały
Sen wiązał; one, Kupida wiązały