Wchodzi i widzi, przestąpiwszy progi,
Rzeźby subtelne, niesubtelne słupy,
Wystawne gzemsy, sadzone podłogi,
Ściany z drogiego porfiru do kupy
W wzór fugowane, na okowach drogi
Kruszec, i odrzwia z żółwiowéj skorupy,
Z miedzi, z marmuru i z gipsu osoby,
I co jest w domach królewskich ozdoby.
Pojrzy-li w górę na pyszne poszycie,
Zdziwi się dachom, a barziéj robocie.
Cudem jéj tropy, cudem podsiębicie,
Tak złotem lite, że waszéj błyskocie
Wstyd czynią, słońca! kiedy nam świecicie;
Spuści-li oczy, i w tym ich obrocie
Tak wiele skarbów na posadzce widzi,
Że się ich deptać skromna noga wstydzi.
Nie mniéj nad rzadkim dziwuje się sprzętem;
Widzi kosztowne łóżka i szkatuły,
Spalery w jedwab, tkane złotem krętem
Portery, perły we wzory, osuły;
Na dnie szkarłatnym napawanym, mętem
Zegary idą i ekscytarz czuły:
Ogród Fortuny zdobiły i groty
Droższe, niż z pysznych materyj, z roboty.
Ale ją to w cud największy zawodzi,
Że w takim domu nie widzi czeladzi,
Nie widzi pana: i choć wszędzie chodzi,
Nikt jéj nie pyta, nikt jéj nie prowadzi.
I, choć ten pałac mocny mur obwodzi,
Żadna się warta przy bramach nie sadzi,
Burgrabiów niémasz; sama w pustkach panią.
A słudzy — postrach i dziwi — w tropy, za nią.