Kupidyn zaraz przypada, jak zgaszą
Wszytko w pokoju światło niewygodne;
Nocny gach tłumi trwogi, co ją straszą,
Swoję jéj miłość i swe żądze głodne
Wyraża, których wieki nie wygaszą;
Pieszczoty z słowy przeplata łagodne;
I jeśli jéj twarz kryje, afekt stały
Szczerze odkrywa i serca postrzały.
Co między niemi działo się w ciemnicy;
Co nie tak miło powiadać, jak czynić;
Zamilczę. I on nie łajał łożnicy
I ta kontenta; nie wie, kogo winić
I musi, jako w babkę zapustnicy,
Wzrokowi ręką pewności przyczynić:
Dotknieniu wierzy, o czym wątpi wzrokiem,
Okiem nie widzi, a bok styka z bokiem.
Ale, jak prędko pocznie gęste cienie
Oświecać bliski świt w onéj komorze;
Ledwie co gwiazdy leniwsze pożenie
Wyglądający dzień, przebywszy morze;
I, niż nastąpi rannych kurów pienie;
Niż różą niebo przyfarbują zorze;
I, niż się wschodnie drzwi słońca zabielą:
Odbiega Psychy Kupido z pościelą.
Znikome panny przybywają znowu
I wdają się z nią, gdy pokój otwarty,
Z ciemnéj potyczki i nocnego łowu
I z jéj panieństwa straconego, w żarty.
Wstaje i czyta, mądrego ołowu
Pracą, na swój ślub drukowane karty;
Idzie do stołu, i tu niewidzialni
Dworzanie stoją z wodą, do tuwalni.