Strona:Poezye oryginalne i tłomaczone.djvu/276

Ta strona została przepisana.
CLV.

A ona para, od złości niezdrowa,
Ze łzami, których ta płeć dosyć miewa
I które zawsze na dorędziu chowa:
„O jakoś (mówią), siostro, nieszczęśliwa!
Którą nieznana dotąd i zbyt nowa
Przychęta prędkiéj do upaści wzywa.
Bo, utopiona w zdradliwéj wygodzie,
Nie wiesz, że rączo zły czas konia bodzie.

CLVI.

„Tyś w tych dostatkach zasnęła, ale my,
Których straszy twéj przyszłéj śmierci wzmianka,
Nad twoim stanem czułą straż wiedziemy
I bolejemy do nocy z zaranka;
Za naszą pieczą, już to pewnie wiemy,
Że ten, co go masz za swego kochanka,
Któremu wiarę oddajesz jedyną,
Smokiem jest strasznym i brzydką gadziną.

CLVII.

„Nieraz go czujni widzieli pasterze,
Kiedy z paszczeką zajuszoną z pasze
Powraca; zwłaszcza w ten czas go po szmerze
Głośniejszym znają, w ten czas dumniéj hasze,
Straszliwiéj kszyka, głębiéj w piasku gmerze,
Kiedy do twojéj łożnice się kasze:
W ten czas, takiego bojąc się samsiada,
Owce do koszar zganiają i stada.

CLVIII.

„Skrzydła ma z błony, na łbie różnych czuby
Farb i grzebienie, a kiedy się płozie,
W różne się zbiera i goni przeguby,
Ogony plecie, jak sznurki powrozie,
Podczas się w sobie skręci nakształt szruby,
A podczas toczy jako koło w wozie;
Wziąwszy się krzywym pyskiem za ogony,
Głębiéj niż pługiem robrozdza zagony.