Nie mogła dłużéj swoich żalów głosić,
Gorzkiego płaczu zaduszona stokiem.
Wstaje nakoniec. Myśli długo dosić,
Kędy się błędnym obrócić ma krokiem;
Ale że nie chce bólów więcéj znosić,
Zdesperowana stawa nad potokiem
I tam, gdzie z gruntu piaski nurt wyrzuca
I gdzie najgłębszy, na głowę się rzuca.
Wprzód jednak rzekła: „Patrz, że sobie karę,
Zdradzony mężu, i jaką zadaję.
Za niedowiarstwo i złamaną wiarę
Nie mogę więcéj dać nad to, co daję.
Tylko niech, kiedy krzywdy twojéj miarę
Śmiercią wypełnię, w łasce twéj zostaję.
Niechaj ta woda zakał ten odkwasi,
Mój grzech omyje i twój gniew zagasi“.
Ale ją potok, jak wpadła na wiry,
Na drugiéj stronie składa na murawie.
Czy sobie wspomniał, że Kupido Tyry
I wodnym bogom daje niełaskawie,
Czy to był pięknych oczu skutek szczyry,
Że go jak słońca wysuszyły prawie.
Jeśli głębokość rzek oczy wysuszą,
Dopioroż serca schnąć i goreć muszą!
Widzi, wyszedszy z strasznego potopu,
Satyra, który ubluszczony w wieńce
Trawne, kosmaty i podobny chłopu;
W jakim więc stroju widzieć u nas żeńce,
Gdy ostatniego dopędzają snopu.
Przy nim, na nowéj trawie i bagience,
Pasą się puste koźlęta z baranki,
A on trzodom swym przygrawa w multanki.