„Lubo téż, zrzędna w łąkach nad Inachem,
Jowisza twego szpiegujesz zaloty;
Ty, co cię zowią Lucyną, co z gachem
Panny w małżeński wiążesz węzeł złoty;
Ty, o bogini! dozwól zdjętéj strachem
U nóg twych złożyć troski i kłopoty,
Z których po większéj części się wywiodę,
Jeśli w twych progach otrzymam gospodę“.
Juno, lubo się zdała jéj być tania,
Lubo wesołą twarz ku niéj pogodzi,
K’woli bogini, która serca skłania
Nieunoszonéj do zalotów młodzi,
Temi słowy się przyjąć Psychy zbrania:
„Cudzego zbiega chować się nie godzi“.
Co jak jéj prędko Juno wytłómaczy,
Do ostatniéj się udaje rozpaczy.
Z strapioną myślą i nadzieją stradną
Bieży w świat, ale sama nie wie, kędy,
I strach z bojaźnią, co jéj sercem władną,
Złe towarzystwo, bieżą za nią wszędy.
Żadnym wiatr liściem nie ruszy i żadną
Gałęzią ptaszek, żeby swe zapędy
W zad nie cofała; i w tym przelęknieniu
Postrach znajduje w swoim nawet cieniu.
Idąc przez dzikie pola i przez puszczą,
Sama tak sobie żal swój rozczytywa:
„Cóż mi za pomoc i skąd ludzie spuszczą,
Gdy się i niebo niechętnym odzywa,
I między bogiń, między bogów tłuszczą
Każdy mię z domu i od progu zbywa?
Gdzież się uciekę, gdy sami bogowie
Nie śmieją o me zastawiać się zdrowie?