Strona:Poezye oryginalne i tłomaczone.djvu/299

Ta strona została przepisana.
CCXXLVII.

To mówiąc, w złotych warkoczy gęstwinę,
Niemiłosierne zapuściwszy palce
Ciągnie z pośmiechem zbieganą dziewczynę
Przez dworzec, przez drzwi, przez progowe walce.
Mogłaby była i zjadła gadzinę
Ruszyć litością, i lwy, i padalce,
Gdy przed Wenerą do spodu zapaski
Upadła krzyżem i prosiła łaski.

CCXXLVIII.

Z kwaśnym uśmiechem i z zjątrzoną duszą
Wenus jéj mówi: „Tyś to? twe to dziéła?
Co-ć i boginie ustępować muszą?
Coś i zwycięscę bogów zwyciężyła!
Dziękujęć, że cię te ludzkości ruszą,
Żeś téż raz swoję świekrę nawiedziła!
Czy snąć mężowi swemu nawiedziny
Oddajesz, co z twéj choruje przyczyny?

CCXXLIX.

„Wnet cię ja przyjmę, daję-ć na to rękę,
Jako na świekrę łaskawą przystoi.
Weźcie ją tylko na swoję opiekę,
Kłopot z Frasunkiem, komornicy moi!“
Ledwie wyrzekła, a czeladź, na mękę
Psychy, w rózgi się i w łańcuchy zbroi,
I, zewlokszy ją, po jéj ślicznym ciele
Obu rąk mocy doświadczają śmiele.

CCL.

Zmiękczyłby się był takowym widokiem
Hirkański tygrys, płakał marmur twardy,
Gdy krew po skórce, łzy po twarzy stokiem
Płynęły; ale duch Wenery hardy
Suchym i gniewnym patrzy na to okiem.
Nieukojona za mniemane wzgardy,
Zarży się barziéj i od złości taje,
I skatowanéj tak, jak znowu łaje: