A to zrobiwszy, na dawne obozy
Spieszno się mrówki wróciły pospołu.
A wtym téż miesiąc swoje jasne wozy
Po gładkim niebie wyciągał od dołu.
I Wenus, pełna przeciw Psysze grozy,
Od gościnnego powraca się stołu:
I zadziwi się, widząc one krupki
Porozwożone, każdą do swéj kupki.
„Nie twe to dzieło, nie twojéj to ręki,
Suko, robota! — rozgniewana rzekła: —
Ten-ci to gaszek wygadza bez dzięki,
Coś mu i serca i barków przypiekła!
Ale cieszcie się! mam ja jeszcze męki
Dla was obojga, gorsze niźli z piekła.“
Potym, zgniewane odwróciwszy lice,
Na pańskie wczasy idzie do łożnice.
Jako zaś prędko zorza, świt różany
Niosąc, o bliskim dniu upewni ludzi;
I świat oświecił wschód słoneczny rany:
Wenus się z pysznych piernatów obudzi
I, ledwie skończy sen spokojnie spany,
Zaraz myśl sobie tym wymysłem trudzi,
Co zadać Psysze i czemu nie zdoła?
I wymyśliwszy, do siebie jéj woła.
„Widzisz ten (mówi) gaj, w którym niesuchy
Dąb swój wierzchołek ku niebu podnosi,
I bystry potok odrywa brzeg kruchy,
A zwisłe trawy kryształem swym rosi!
Tam stado owiec, wolno, bez pastuchy
Pasąc się, runa szczerozłote nosi;
Idź mi tam spieszno, a téj drogiéj wełny
Naskub z ich grzbieta podołek zupełny.“