„A ty bogini i matko miłości!
Do łaski twojéj zamykasz mi wrota!
Twój gniew mi, pani, co dzień zgubę rości,
I pracą z prace, i kłopot z kłopota!
Jeźli przy wszytkiéj mojéj niewinności
Stratą cię tylko ubłagam żywota?
I jeźli garłem przy płacić potrzeba?
Że mię nieszpetną utworzyły nieba,
„Nie odwłócz daléj tak potrzebnéj zguby!
Ale mnie nie karz za nie moje grzechy!
Nie przypisuj mi świętokradzkiéj chluby,
Którą lud błędny podał mię na śmiechy!
Nie karz za skryte z synem twoim śluby!
Wiesz, że nikt jego nie schronieł się cechy!
Nikt z nim nie wygra, na ziemi, ni w niebie;
A cóż, kiedy chce zwyciężać dla siebie!
„Prawda, że kocham, i póki źrenice
Śmierć nie zamruży, kochać serce będzie.
Ale małżeńskiéj nie ścigam łożnice,
Ni myśli topię w tak wysokim błędzie:
Dosyć, kiedy mię między niewolnice
I w sług policzy najdrobniejszych rzędzie!
Jeszcze coś dłużéj rozwodzić się kusi,
Ale płacz słowa nierzetelne dusi.
Wenus, na prośby tak pokorne głucha,
Odwraca oczy, widzieć się jéj zbrania:
Przecież do końca téj supliki słucha,
Nie wymyśla jéj dalszego karania;
Jeszcze-ć ta łkała, nie jest cale krucha;
Serce się jednak ku litości skłania:
Uśmierza niechęć, sama się dziwuje,
Że nowy afekt i łaskawszy czuje.