Lubo to córka twoja, na ich proźby głucha,
Okiem im nie pobłaży, ni lamentów słucha,
I, w równéj między niemi trzymając się mierze,
Żadnemu z nich nadzieje nie daje, nie bierze,
I, nie będąc nikomu gniewna, ni życzliwa
Z ojcowskiéj ręki cale męża oczekiwa.
Tak też powinna czynić, oba są jéj godni,
Oba z zacnéj krwie, dziadów swoich niewyrodni.
Młodzi-ć wprawdzie, lecz i w tym wieku każdy śmiele-
Dzielność przodków ich może czytać im na czele;
Osobliwie w Rodriku skład, twarz i pojrzenie,
Pewne wielkiego serca jest wyobrażenie.
A też jego dom w sławne tak jest płodny męstwa,
Że się tam dzieci rodzą wśród wieńców zwycięstwa.
Odwagi ojca jego, niźli mu wiek siwy
Dokuczył, za niezwykłe uchodziły dziwy.
Te zmarszczki od żelaza, i poczciwe blizny
Świadczą, co on przed laty czynił dla ojczyzny.
Com w ojcu widział, tego spodziewam się w synie;
I córka moja za to nie zostanie w winie,
Że się w nim kochać będzie. Lecz, ty moje zdanie
Tając, wyrozumiéj z niej, co też rzecze na nie?
Potym mi jéj zamysły powiesz, bez przysady.
Teraz się do tajemnéj muszę śpieszyć rady,
Gdzie obiera synowi król starszego sługę,
A bez chyby ten urząd da mnie za wysługę.
To, co dla niego co dzień ręka mężna robi,
Każe mi ufać, że mię pan mój tym ozdobi.
O jak smaczna nowina tej szczęśliwéj parze,
Którą nad zwyczaj miłość głaszcze, a nie karze.
Cóż tam słychać, Elviro? jak nam rzeczy płyną?
Co-ć rzekł ociec? i z jaką powracasz nowiną?
Nie bawiąc: tak wiele ma Rodrik w téj potrzebie
Przychylności u ojca, jak łaski u ciebie!