Tę broń, panno, z pokłonem niskim pod twe nogi...
Broń krwawą! broń, którą mój Rodrik poległ drogi!
Zdrajco! śmiesz się mi jeszcze pokazać przed oczy
Z bronią, z któréj się krew mnie najkochańsza toczy!
Wybuchnij już, miłości! zruć swe tajemnice,
Mój ociec już zemszczony, wynurz się z ciemnice:
Jednaż godzina sławie mojéj dogodziła,
Serce rozpaczą zdjęła i miłość odkryła.
Chciéj tylko bez cholery...
Śmiesz mi mówić jeszcze!
Rodrika na grobowéj rozciągnąwszy deszcze.
Ach! przeklęty morderco, pożyłeś go zdradą!
Tacy rycerze nie tak łacno żywot kładą.
Ale przecie daj ucho!
Na cóż mam dać ucha?
Może-ż być jaka po tym, co widzę, otucha?
Otrzymałam, niestetyż! więcéj, niżem kładła,
I moja sprawiedliwa nazbyt dobrze padła.
Odpuść, drogi Rodriku, nie mścij się nad smętną!
Pomny, żem ojcu córką, chociaż tobie chętną.
Jeżelim gwoli ojcu krew twą na sztych dała,
Gwoli tobie serdeczną krew wytoczę z ciała;
Z ciała, które już więcéj nie chce dusze nosić,
Która się śpieszy z świata i ciebie przeprosić.
A ty! który, chociażeś wygrał mię, niedługo
Ucieszysz się nadzieją, niepotrzebny sługo,
Nie odniesiesz nadgrody i ta twoja praca,
Miasto przysługi, mnie się w ciężką śmierć obraca.
Cudowna rzecz, że nie chcesz słuchać i minuty.
Cóż? chcesz, żebym słuchała twéj chełpliwéj buty,