Słuszniejszego-byś snadź nie znalazł[1] w niebie.
Który Marsowi krwawéj po potrzebie
Wydziera pałasz, widły Neptunowi,
Co ziemią wstrząsa, nawet Jowiszowi
Wielkiemu śmiele piorun z ręku bierze[2].
W takiéj postaci i w takim ubierze
Z wielką-by swego[3] poznała trudnością
Syna bogini, co włada miłością.
Ja-m od niéj uciekł, i musząc uchodzić
Tak[4] się ukrywam; bo téż chce przewodzić
I do tego mnie ciągnie i niewoli,
Żebym swą bronią władał po jéj woli.
A jak to płocha górnomyślna żona,
Kiedy ja niżéj pocznę patrzać, ona
Tylko mię w pyszne pałace, w korony
Wpycha i w dwory, i tam niedoświadczony
Kunszt méj potęgi[5] pokazować radzi;
A w młodszéj braciéj mojéj i czeladzi
Dozwala lasów, i nad pasterskiemi
Pastwić się sercy niepolerownemi.
Jażem nie dsiecię, ani żaczek prawy,
Chociaż mam i twarz dziecinną i[6] sprawy!
Chcę sobą rządzić i iść po swéj woli,
Bo mnie, nie onéj, co ją pawnie boli,
Łuk złoty za część działu przysądzono,
I wszechmocnéj się pochodnie zwierzono.
Dlategoż często, nie przed jéj rządami,
Bo tych nie słucham, ale przed prośbami,
Które u syna siła wywódz mogą,
Nieraz uciekam[7], i często w ubogą
Uchodzę chatkę, i często się lasem
Gęstym ukradam[8], a ona tymczasem
Szpieguje pilno, i z wielkiéj tesknice
Woła, zwabiając na swe obietnice:
Strona:Poezye oryginalne i tłomaczone.djvu/380
Ta strona została przepisana.