Wiedząc, żebyć to odkryło zwierciadło
Zmarszki, i wieleć na gładkości spadło.
Potka cię i to, lecz i coś gorszego,
Bo to spólna rzecz niéma tyle złego.
Pomnisz, co świeżo nadobnéj Likorze
Elpin powiadał, stały w swym uporze,
Która oczyma swemi Elpinowi
Serce paliła, choć gwoli rymowi
I pieśniom jego pałać słusznie miała,
Gdyby w miłości słuszność przodkowała.
Powiadał, a dwaj uczeni słuchali
Mistrze miłości, i z nim się zgadzali.
W jaskini zorze kędy na szklenicy
Pismo jest: precz stąd ustąpcie grzesznicy!
Powiadał: a snadź, ten to tu powiadał,
Co wiersz o bojach i miłości składał,
Że tam jest w piekle jaskinia niemała,
Czarna i smętnym dymem okopciała,
Który[1] z głębszego piekła pieców bucha,
I że tam każda co próśb, łez nie słucha
Wiernego sługi, w pomstę niewdzięczności
Wiecznych mąk dozna, żalów i ciemności.
Tam więc i tobie zapiszą gospodę
Za taką srogość i w sercu mym szkodę.
Słuszna, że z dymu zapłaczą te oczy,
Z których jednéj łzy litość nie utoczył
Dobrze, idziesz swym zakamiała[2] torem,
Nie chybisz pewnéj męki z twym uporem.
Co téż Likorys na to powiedziała?
To o swe nie dbasz, a wiedzieć-byś chciała
Cudze postępki? Przyrzekła mu okiem.
Jakoż to mogła odpowiedzieć okiem?
Rzekły z uśmiechem oczy obrócone:
I serce i my, Elpin, zniewolone.