Strona:Poezye oryginalne i tłomaczone.djvu/389

Ta strona została przepisana.

Tyś więcéj żądać nie powinien, ani
Więcéj dać nad to może nasza pani.
I dosićby to wiernemu bez chyby
Słudze nagrody przyniosło, kiedyby
Mógł oczom wierząc, że jak urodziwe
I piękne w sobie, tak w sobie prawdziwe.

Sylvia.

Czemuż ma wątpić?

Daphnida.

Nie wiesz, co już ony
Thyrsis napisał w ten czas, gdy szalony
Miłością krył się w lasach, a niemały
Żal i śmiech sprawy jego pobudzały.
Ale choć rzeczy czynił śmiechu godne.
Rzeczy stateczne pisał i wygodne.
Ten swym opisał wierszem młodociane
Drzewka, z któremi rosły wyrzezane
Litery, gdziem czytała właściwie[1]:
„Zdradne zwierciadła, oczęta kłamliwe.
Wszystkie szalbierstwa widzę w was do woli...
Cóż, kiedy miłość strzedz się nie dozwoli...“

Sylvia.

Ja się tu bawię, trawiąc czas na[2] mowie,
A zapomniałam, że w onéj dąbrowie
Łow dziś jest sławny, gdzie, jeślibyś chciała
Zażyć myślistwa, będziesz ze mnie miała
Kompankę; tylko wprzód w zwyczajnym zdroju
Opłóczę ciało z prochu i ze gnoju,
Którym-em przeszła, łaniéj rączéj maści
Goniąc wieczorem do saméj upaści.

Daphnida.

Poczekam i do zdroju z tobą pójdę,
Lecz wprzód do domu — wszak nie późno? — dojdę.
Ty mię do siebie czekaj a do głowy
Bierz sobie to, co-ć niż zdrój i niż łowy
Zdrowsza; nie chciéj się na swéj dumie sadzić:
Nie ufaj sobie, a daj starszym radzić.

  1. Wiersz widocznie zepsuty, brak ma jednéj zgłoski.
  2. W rkp. jest zamiast na, wyraźnie nie, wszakże jasną jest rzeczą, że musi.