Strona:Poezye oryginalne i tłomaczone.djvu/394

Ta strona została przepisana.

To rzekszy, usta swojéj twarzy ślicznéj
Przytknęła blisko do twarzy oblicznéj,
Kędy Filida ukąszona była,
I jakieś wiersze cicho przymówiła.
O, dziwny skutek! Ustał ból i rany;
Znak nawet zginął, słowy wywołany.
Albo to była moc tych słów czarownych,
Albo raczéj ust koralowi równych,
Które, przy smaku, i ten przymiot mają,
Że leczą zaraz, gdy się dotykają.
Ja-m dotąd inszéj nie pragnął zabawy,
Tylko znać jéj wzrok ku sobie łaskawy
I jéj pieszczoną cieszyć mową uszy,
Słodszą nad dźwięk wód, których się bieg kruszy
Po dobrym głazie, i nad szum dąbrowy,
Gdy poigrawa z liściem wiatr wschodowy.
Alem tam w ten czas nową żądzą ożył,
Kiedym jéj usta z usty memi złożył,
I nad mój zwyczaj stawszy się uczonym
I zmyślnym, gwoli ustom polubionym,
(Patrz, jako miłość ostrzy rozum rada!)
Ta mi w myśl wpadła niezganiona zdrada.
Zmyśliłem także, że mię pszczoła w wargę
Spodnią zacięła, na com taką skargę
W bólu mym czynił, jako trzeba było,
Żeby się cerą zmyślenie ukryło.
I lubo język ranę dosić głosił,
Barziéj o pomoc sam skład twarzy prosił.
Prosta Sylvia i niebiegła w sztukach,
Wzruszona nad mym teskliwym frasunkiem,
Z pewnym[1] ust swoich przybyła ratunkiem.
I uleczyła-ć tę ranę zmyśloną,
Ale prawdziwą, barziéj rozkrwawioną,
Tym głębiéj wszczęła i nielutościwie,
Że w mękach serce, chociaż w mękach, żywię.
Kiedy warg swoich żywiące rubiny
Do mych przytknęła, niech każdy smak iny
Ustąpi. Ani kupiectwu oddani
Tak słodkich cukrów nie przywożą, ani

  1. W rkp. pewnych.