Pszczoły, choć różnych zbierają po kwiatkach,
Mają w woskowych tak smaczny miód klatkach,
Jakie-m z jéj[1] świeżych ust uczuł zdobyczy.
Prawda, że wściekłe te pocałowania,
Które zbyteczne wzbudzają kochania,
Wściągała bojaźń i wstyd strzemieźliwy,
Mniéj nam potrzebny, a snadź i szkodliwy;
Co je sprawiło słabiéj przyciśnione
I mniéj gorące i nieośmielone.
Ale kiedy[2] skrytym jakoś śladem
Ta słodycz, zdradnym pomieszana jadem,
Do najskrytszych mi wnętrzności przychodzi,
Znowu mój dowcip jéj[3] prostość podchodzi.
Zmyśliłem, że ból nie ustał na pierwsze
Czarowne[4] słowa i lekarskie wiersze.
Ona słowom mym dała tyle wiary,
Że raz i drugi powtórzyła czary.
Od tego czasu tak się rozszerzała
Miłość w mym sercu i taki wzrost miała
Niepowściągliwa żądza, że jéj więcéj
Nie kryjąc, na wierzch wydarła co prędzéj.
Raz tedy, kiedy Nimfy z pasterzami
Wkoło siedziały, zabawnemi grami
Czas krócąc, w których każdy podle głucho
Swój sekret szeptał sąsiadowi w ucho,
„Sylvio! — rzekłem — goreję dla ciebie,
I jeśli rady nie dasz, o pogrzebie
Bądź moim pewna“. Ona na tę mowę
Oczy spuściła, odwróciła głowę
I twarz wstydliwą, którą niespodzianą
Farbą wstyd okrył różany rumianą,
Że trudne było na ten czas zgadnienie,
Czyli to gniew był, czyli zapłonienie.
Zamilkła tylko, i to wszytka była
Odpowiedź, którą mię w ten czas odbyła.
Lecz i w milczeniu była pomsty chciwa
Twarz, postać groźna i nielutościwa.
Strona:Poezye oryginalne i tłomaczone.djvu/395
Ta strona została przepisana.