Strona:Poezye oryginalne i tłomaczone.djvu/399

Ta strona została przepisana.

I kryć przedniejszą gładkość pod niebiosy.
Tyś zbiegłe przedtym po jagodach włosy
W sieci i czepce zamknęło na głowie,
Tyś bezpieczeństwo i niewinne żarty
Zmieniło w jakiś postępek zawarty.
Dałoś tryb usżom i wędzidła mowie.
Poprostu za twym miłości rozmiarem,
Kradzieżą już jest, co bywało darem.
To są twe własne i chwalebne sprawy:
Płacze, wzdychania, tęsknice, kłopoty.
Lecz ty, natury i miłości panie,
Co z potentaty miewasz swe zabawy,
Po co nawiedzasz te wieśniackie płoty,
Gdzie się wielmożność twoja z biedą stanie?
Pozwól żyć starych obyczajów ludzi
I niech monarchów twoja sława budzi.
Kochajmy; życie nie trzyma przymierza;
Kochajmy; słońce ginie i zaś wschodzi;
A nam, jeśli raz zamierzchnie się w oczach,
Klamka zapadła i wstać się nie godzi.


AKT II.
SCENA I.
Satyr (sam).

Mała jest pszczoła i żądło ma małe,
A rany ciężko zadaje nabrzmiałe.
Ale nad miłość cóż mniejszego żyje,
Która się w ciasnym kąciku ukryje?
Już się pod cieniem skromnych powiek zmieści,
Już w rowkach, które czyni włos niewieści,
Już i w dołeczkach, które na dwie strony
W ślicznych jagodach wierci śmiech pieszczony.
Ale rana jéj, choć sama subtelna,
Nieuleczona, ciężka i śmiertelna.
Ach! jakoż z słuszną to mówię przyczyną,
Będąc tak ranny, że wszytkie krwią płyną
Wnętrzności moje, wszytkie jednym razem
Przebite ostrym miłości żelazem,