Nie podawaj mię i niechaj sąsiady
Nie wiedzą, żem ci odkryła te zdrady.
O to się nie bój, zachowaj mię, Boże,
Wyjawić tego, co-ć zaszkodzić może.
Ale niech twoja sprawność doświadczona
Rataje rychło Amyntę, niż skona.
Proszę cię, Daphni, przez pamięć słodkości,
Którycheś kiedy zażyła w młodości.
O błaznie, właśnieś mię pięknie osłodził
Prośbę twą, żeś mi myśl tym barziéj zgładził,
Wspomniawszy młodość z nienabytą szkodą.
Żal staréj wspomnieć, że bywała młodą.
Ale czegóż wżdy po mnie potrzebujesz?
Już ty na radzie nigdy nie szwankujesz
Życzliwéj, byle wola przystąpiła.
Słyszysz, Sylvia tak się namówiła
Ze mną, iść dzisia do stoku Dyany,
Nad którym jawor czyni nieprzejrzany
Słońcu jasnemu cień. Kędy więc w rzędzie
Siadamy, tam się nago kąpać będzie.
Cóż na tym?
Pytaj jeszcze, czy za włosie (?)
Mam ją tu przywlec? Mądremu tu dosić.
Rozumiem, ale jeśli się ośmieli
Amyntas, nie wiem
Niech czeka, chce-li
Pieszczonych (?) ptaszków, że samo nadéjdzie
Szczęście.
Podobnoć do tego mu przyjdzie.
Ale o tobie samym cóż mam mówić?
Tak się to nie dasz miłości ułowić
A młodyś, Thyrsi, ledwo cztery lata
Masz nad dwadzieścia, a nie myślisz świata