Słyszę-ć go téż i ja,
Ale mię serce wskroś nożem przebija,
Bo o Sylviéj z żałością wspomina.
Ale któż to jest?
Zda mi się Nerina,
Nimfa udatna, niepodłéj gładkości
W oczach i twarzy i wdzięcznéj skromności.
Przecieć to ojcu wiedziéć! Powiem, żeby, jeśli
Zostały jakie członki, w kupę znieśli,
I gołe kości, jeżeli onych[1] zbywa.
Ach! ach! Sylvia! ach! ach! nieszczęśliwa!
Przebóg! cóż mówi?
Sylvio, chudzino!
Czemu tak kwilisz i wzdychasz, Nerino?
Czemu Sylvią wspominasz żałośnie?
Ach, słusznie!
Czuję, że mi w sercu rośnie
Ostatni upad i dusza się kryje
W zimny lód z strachu. Powiedz, jeśli żyje?
Powiedz już rychło i nie daj się prosić!
Już to mam, nędzna, taką stratę głosić?
Przyszła Sylvia nago, jako z wody, —
Wszak wiesz, czemu tak — do mojéj gospody.
Tam insze wdziawszy i szaty i chusty,
Prosiła, żebym do bliskiéj zapusty[2]
Poszła z nią, kędy na zwierza rzucone
Już były sieci i już zgromadzone