A ty alboś drzemał,
Żeś go od spadku takiego nie wstrzymał?
Czyli-ć przysięga dana przeszkodziła?
Nie to, i taby była ustąpiła,
Boć też podobno nie ma w takim razie
Być i przysięga sama na przekazie.
Ale[1] gdym postrzegł, co myślał teskliwy,
Skoczyłem k’niemu zaraz nieleniwy.
Jednak nieszczęście obu nas tak chciało,
Że mi się tylko porwać go dostało
Za bawełnicę, którą miał u pasa.
A ta, jak słaba na ciężar zawiasa,
Wagą i pędem ciała rzuconego
Zerwana, pana zdradziła swojego.
A ciało kędy?
Nie wiem i nie chciałem
Patrząc tam na dół i strasznym podziałem
Skruszonych członków trapić wzrok żałosny.
Ciało tam w sztukach.
O, przypadku sprośny!
Ach! jużeś teraz z kamienia, Sylvija,
Kiedy cię powieść taka nie zabija!
Jego zabiła śmierć moja fałszywa,
Co nim gardziłam[2] a ja-m jeszcze żywa.
Choć już prawdziwa śmierć tego pożyła,
Któremu-m milsza nad ten żywot była,
Ale-ć żyć nie chcę, i jeśli odrazu
Żal mię nie zniesie, zlecę to żelazu,
Albo téj chustce, co nie bez przyczyny
Nie poszła z panem w tamte rozwaliny,
Ale została mścić się krzywdy jego,
Mścić śmierci jego i zabójstwa mego.
Nieszczęsna chustko! niech cię nie obchodzi,
Że z tobą trochę zabójca pochodzi