Która wprzód jego, potym mnie związała;
I przekładałem swą słodką niewolą
Nad jego wolność, kiedy na głos przykry
Oczyśmy w górę podnieśli; aż oto
Z wierzchu samego na dół człowiek leci,
I w oka mgnieniu padł na chróst przed nami.
Wydawał się coś nad jaskinią naszą
Krzak ciernia różnym zielem tak powity,
Że się zdał jako związany i tkany.
W ten przód uderzył, niżli poszedł niżéj.
A choć się przezeń przebił swym ciężarem
I nam przed same prawie upadł nogi,
Przecie tak znacznie ten wstręt zraził ciężki
Spadnienia zapad, że nie był śmiertelny.
Jednak tak srogi, że cale bez zmysłów
Leżał z godzinę, a bodaj nie dłużéj.
My z podziwienia, niemniéj i z litości
Podrętwieliśmy na to dziwowisko;
Ależ poznawszy, że to był Amyntas,
A postrzegszy, że mógł żyć i był żywy[1],
Tym-eśmy spólny żal w sobie dusili.
W ten czas mi Thyrsis dostateczną sprawę
Dał o zalotach jego niefortunnych,
Dotąd mnie skrytych; ale gdy go wszelkim[2]
Trzeźwimy kształtem, posławszy tymczasem
Po Alpheziba (którego lekarskiéj
Wieszczy Apollo nauczył nauki,
W ten czas, gdy téż mnie dał lutnią i skrzypki);
Przypadły pędem Sylvia z Daphnidą,
Które szukały ciała do pogrzebu,
Bo już go za trup nieomylny miały.
Ale kiedy go Sylvia ujzrzała
I twarz odmienną Amynty poznała,
Widząc jagody śmiertelne i usta
Już nie z korali, lecz bledsze niż chusta,
A przecie widząc, że wargi tak bledną,
Jak nigdy piękne fiołki nie więdną,
Widząc samego w człowieka postaci,
Który ostatnim tchnieniem duszę traci, —
Strona:Poezye oryginalne i tłomaczone.djvu/439
Ta strona została przepisana.