Jako szalona przez krzyki rozliczne,
Płacząc i tłukąc piersi pięścią śliczne,
Na leżące się ciało porzuciła
I usta z usty, twarz z twarzą złączyła.
To jéj nie wstrzymał wstyd, zwłaszcza przed wami,
Co tak stateczna i zdradna?
Tam możesz zasiądź od wstydu pomocy,
Gdzie miłość słaba i nie ma swéj mocy,
A nie, gdzie mocne rzuciła swe sidła.
Potym, jakoby w stokowe krynice,
Obie się czarne zmieniły zrzenice.
Dostatnim płaczem zimną twarz zlewała
I tyle w sobie ta potęgi miała
Woda, że przyszedł k’sobie i leniwe
Otwarł powieki i „ach!“ żałościwe
Z ust swych wypuścił. Lecz to ach, co z gardła,
Ze tokem (?) Sylviéj potkało się zgodnym.
A za nakłonem twarzy jéj wygodnym
Ać i usta jéj śliczne nawiedziła
I tam się w szczyrą słodycz obróciła.
Któżby to teraz wypowiedział śmiele,
Jakie oboje potkało wesele,
Kiedy oboje zdrowych się widzieli,
Których niedawno za straconych mieli,
I gdy Amyntas został upewniony,
Że już nie będzie, jak dotąd, wzgardzony,
I że go Nimfa tak i z serca ściska,
Jak mu jest teraz w obłapianiu bliska!
Kto kochał kiedy i na takie waży
Pociechy, niechaj to sobie rozważy.
Lecz takie smaki trudno pojąć z głowy
Bystrym dowcipem, a cóż wyrzec słowy!
I tak zapewnie Amyntas już zdrowy,
Że się oń więcéj frasować nie trzeba.
Zdrowy, jak trzeba, oprócz że od ciernia
I twardéj ziemie podrapał twarz sobie.
A przytym słaby trochę z utrząśnienia.
Ale to mniéjsza i on o to nie dba,