Pogrzeb Klemensa Junoszy.
(Sprawozdanie specjalne Kurjera Warszawskiego.)
|
O chłodnym i wietrznym ranku wyruszyło wczoraj koleją nadwiślańską do Otwocka grono kolegów po piórze i wielbicieli zasług Klemensa Junoszy Szaniawskiego, by wziąć udział w przeniesieniu zwłok jego z kaplicy św. Wincentego w Otwocku na kolej nadwiślańską.
Była godzina 9½ zrana, kiedy podążywszy ulicą, wyc ętą w lesie sosen, wprost od dworca kolejowego do kaplicy wiodącą, na gromadki podzieleni, żałobni goście warszawscy, w liczbie około 250 osób, znaleźli się u trumny zasłużonego pisarza.
Skromnie i cicho tu przy tej trumnie. Na zaimprowizowanym katafalku, okoloną doniczkami roślin pokojowych, słabo oświetla ją zaledwo kilka płomieni.
Ale od świateł jarzących gorętsze opromieniły i tę kapliczkę cichą i ubogą, niby nagle ze snu zimowego obudzoną jękiem sygnaturki, i tę w kaplicy trumnę — uczucia serdeczne tych, co, przejęci żalem głębokim, przybyli tu dla złożenia ostatniego doczesnego hołdu pisarzowi i człowiekowi.
A uczucia te malowały się na twarzach wszystkich żałobników wczorajszych, zapełniających szczelnie kaplicę św. Wincentego.
Najbliżej trumny stanęła rodzina ś. p. Klemensa Szaniawskiego, więc żona p. Karolina z Piaseckich z trzema synami: Władysławem, Stefanem (przybyłym dopiero wczoraj z Oranienbaumu, gdzie odbywa po-