„Pieśni ma, tyś jest gwiazdą za granicą świata!
I wzrok ziemski, do Ciebie wysłany za gońca,
Choć szklane weźmie skrzydła, Ciebie nie dolata,
Tylko o twoją mleczną drogę się uderzy:
Domyśla się, że to słońca,
Lecz ich nie zliczy, nie zmierzy!...”
Słowo mistrzów, to niby daleka gwiaździsta kraina, to źródło światła i życia, jak owo złociste oko słońca, które przymyka senną powiekę, po to tylko, aby dać wypoczynek ziemi, a nazajutrz nowym świeżym blaskiem zaświecić. Słowo mistrzów — to hejnał, grany z wieżyc świątyni na powitanie brzasków świtu, to pieśń Bogarodzicy, psalm, śpiewany przy dźwiękach lutni Dawidowej.
Więc nie dziwmy się, że pracowników słowa lud wielbi, a imię ich otoczone urokiem! Muszą oni wiele kochać i cierpieć wiele! Potomkowie Kaima, skazani na niedolę, idą po ziemi z harfą na życie tułacze. „Gorzki im chleb i trudna wędrówka”, jak mówi twórca „Boskiej komedji”. Składają na całopalną ofiarę dla ludu ducha swego, krew swoją; ale ta krew jest posiewem wiernych. Cześć im za to!
Do liczby owych bojowników słowa należał ś. p. Klemens Junosza. Sierota, bez odpowiednich środków, wszystko zawdzięczał pracy własnej. Tem, co umiał, tem, co zdobył w ciężkim trudzie, dzielił się ze społeczeństwem. Nie zmarnował iskry Bożego ducha, nie sponiewierał talentu, którym go natura obdarzyła, bogatą zostawił po sobie puściznę. Płaszcz na jego barkach nie był wyżebrany, ale zasługą jego czynów świetny.
Zostawił w literaturze ojczystej piękną kartę, zyskał miłość i szacunek ogólny, przeszedł przez życie, jak łza, czysty, i synom swym przekazał imię pełne zasługi i niczem nieskalane.
Za to ziemia i ludzie wdzięczność mu winni.
Ziemia... Cóż ziemia dać może, ów szary proch, przesiąkły krwią i potem tylu pokoleń? Ona przytuli wiernego syna; ukołysze go do snu, w którym się już nic nie śni; da mu spokój, jakiego darmo pragnął za życia. Matka-rodzicielka w ustroniu cmentarnem polnym kwiatem ozdobi grób, nad którym ojczyste niebo rosą zapłacze!...
A ludzie?... Ludzie przez pamięć dla ojca, którego głowa myśleć i tworzyć, zagasłe oczy patrzeć, a zastygłe dłonie pracować już nie zdołają, ludzie dzieciom życzliwą dłoń podadzą i do piersi przygarną. Bo ludzie wiedzą i pamiętają, że naród — to nie gmin pogański, żądny chleba i igrzysk.
Ludzie pamiętają, że naród — to wielka rodzina, żyjąca pracą, miłością, i że przy ognisku tego przybytku, który się ogółem zwie, musi być miejsce