Strona:Pogrzeb Shelleya.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

Blasków, któremi złote słońce pała
To tylko całun, co zwłoki okrywa.
O, nie! nie wierzcie téj ziéleni bujnéj,
Ani tych ptasząt uśpionych sielance:
Nim słońce krąg swój obiegło podwójny
Orkan zawodził tu straszne swe tańce.
W ogniste krosna ntkał widnokręgi,
A wichry odział w szaty ze mgły szarej;
Zieloną pleśnią skalał morza wstęgi
A ciszę rozdarł na piorunne gwary!
Były niedawno fal wzburzonych wiry,
A na nich drobna łódź, a na tej łodzi
Wieszcz, co zapadał w ciemnej nocy kiry
I walczył z nocą i zginął w powodzi!
I żadna pieśń mu nie dźwięczała hymnem,
Lecz mu nad grobem huczał grom stokrotny,
Żaden mu promień nie lśnił w wichrze zimnym
Zginął samotny, samotny, samotny!

Zginął syn słońca bez promienia słońca
Na swéj kochanki, fali mórz zdradzieckiej,
Piersi... Ta arfa natury czująca
Pękła... Raz jeszcze światu zmarł Pan grecki.
Bo on był arfą natnry... wcieleniem
Nieśmiertelnego bóstwa greckich ludów;
A jego dusza płonęła natchnieniem,
Czerpaném z pieśni wszechstworzenia cudów.
Raz jeszcze umarł grecki Pan. Raz jeszcze
Zeus gromem raził pierś Promoteusza.
Ujęta w śmierci nierozwarte kleszcze
Zginęła światu promienista dusza.
Zapóźno ciszą zbłękitniało morze,