Strona:Pogrzeb Shelleya.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

I był tam Byron. Ten, którego struny,
Splecione z wichru i burzy geniuszów,
Na falach świata grzmiały jak pioruny,
A w ludy tchnęły ognie Tyrteuszów.
I był tam Byron. Na jego ramieniu
Młoda niewiasta oparta. Na wargach
Miała nieżywych bladość, a w spojrzeniu
Noc, i milczała jak ci, co w letargach
Leżą zastygłych... Wtém wpada na ciało
I bezpowrotném zmarłych wspomnień echem
Całowała je, by tę twarz zsiniałą
Zabalsamować piersi swéj oddechem.

Lecz niecofnione przeznaczeń wyroki,
Gdzie anioł śmierci raz stanął na warcie.
Nędznym popiołem są najdroższe zwłoki,
Ha, czyż je krukom oddać na pożarcie?
Zły rok był wówczas na tej ziemi. Słońce
Płonęło dżumą, jadowity promień
Z nieżywych czerpiąc ciał. Tchnienie trujące
Mógł unicestwić tylko złoty płomień.
A przeto nakaz wydano tyrański,
By ciało wieszcza też pochłonął ogień.
Więc niechaj spłonie ten pieśniarz pogański,
Umiłowany od helleńskich bogiń.
Bo to pogański byl wieszcz. W jego łonie
Zda się odżyły olimpijskiem niebem
Bogi Hellady w gwiazdzistej koronie:
Greckim należy uczcić go pogrzebem.
My ciała jego nie damy robakom,
Lecz go w otchłani pogrążym płomiennej:
Duch jego pomknie ku stygijskim szlakom,